czwartek, 1 września 2016

PRZYGLĄDAM SIĘ SOBIE

Tak. tak - przyglądam się sobie od czasu do czasu, jak mnie oczywiście znowu coś najdzie, w sprawie zdrowotności i wyglądu.
Przyglądam się wówczas i kombinuję, jak przysłowiowy koń pod górę, coby się nie umęczyć, a jakoś wdrapać na tę górkę, po raz kolejny i kolejny.
Na razie patrzę i wyciągam różne wnioski, w tak zwanych zrywach zapału, co nie przynosi niestety trwałych efektów.
Wiem, wiem, powinnam poradzić się specjalisty; dietetyka, albo trenera, czy jakoś tam...
Tylko, że ja jestem okropnym niedowiarkiem; bo co rusz czytam, albo i widzę w telewizorze, inne metody i zasady dochodzenia do wyglądu "miss dzielnicy".

Choć z drugiej strony; może lepiej nie robić nic, pozwolić sobie na mój ulubiony rozpasany luz i dowolne napełnianie się paszą, w ulubionej pozie, na wygodnym, kanapowym legowisku?
Albo mi to było z tym źle?
Kochałam siebie na umór, jako "uroczą klepsyderkę" - wszak kochanego ciała nigdy nie jest za wiele!
Ponad rok temu, dopadło mnie niespodziewanie postanowienie sturlania się z poduch i zrobienie z siebie "sportsmenki".
Niestety szaleństwo dietetyczne i fitnessowe nie trwało długo, bowiem zwyciężyły stare, miłe nawyki, choć nie powiem, postanowienie zostało i w chwilach dopinania suwaka w ulubionych spodniach rurkach, odzywało się z pewną taką nieśmiałością, i co tu dużo gadać - dość często, zwłaszcza tego lata. 

No i co?
Zaczęłam od śniadań! Od czegoś przecież zacząć trzeba!

Ja, która nienawidzę śniadań, rzuciłam się na poranną owsiankę, bo tak mówiła mądra pani z ekranu.
I co?
Ano, jak już ostatnio pisałam, utuczyłam się na tej zdrowej owsiance jak prosię!
Po raz kolejny doszłam do wniosku, że to, co dla niektórych jest lekiem na całe zło, dla innych, a w tym wypadku dla mnie, jest niepotrzebnym balastem (w pełnym słowa tego znaczeniu).
Wróciłam więc do tego co mnie cieszy, kiedy już przetrę oczęta ze snu - do kawusi!
I tyle!
A owsianka? Zeszła z bioderek, jak nieproszony gość!
Zrobiłam jednak pewien ukłon w kierunku zdrowotności, nie jest już to jak dotychczas mocne espresso, a kawa zbożowa  z mlekiem, które zastąpiło śmietankę i tylko z jedną łyżeczką cukru , zamiast z dwoma.
Co do reszty jedzeniowego dnia, jeszcze nie dowiedziałam się od siebie, jak i co jeść, na razie, jak zawsze idę na żywioł, ale wszystko jeszcze jest możliwe...
Hm... ostatnio jem mniej pieczywa, może to jakiś postęp w wywiadzie?
Staram się też od miesiąca ćwiczyć, choć podskórnie czuję, że coraz mniej mi się tego chce, ale jak na razie, udaje mi się zagryzać zęby, ignorować miejscami obolałe ciało i wywijam z pasją, prawie codziennie, kończynami.
Prawie codziennie, bo (hi, hi), dzień święty święcę, tak jak i sobotę.
Unikam, na ile oczywiście mogę, słodyczy, ale tu walka jest zdecydowanie nierówna...
Ile to jeszcze potrwa?
Nie wiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz