To znaczy, że ze mną nie jest dobrze i że nie mam wyjścia i muszę coś z tym zrobić.
Tylko, że to zrobienie, nie jest wcale takie proste..., szczególnie w mojej sytuacji...
Sytuacja, jak sytuacja, nie będę jej roztrząsać, bo to bez sensu i do niczego nie prowadzi.
Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że dokonałam (moim zdaniem) trzeźwej oceny sytuacji (choć przy drinku) i wyznaczyłam sobie cel, a także sposoby jego osiągnięcia.
Nie po raz pierwszy stwierdziłam, że tak naprawdę, człowiek całe życie jest sam i może liczyć przede wszystkim tylko na siebie. Dlatego postanowiłam być sama dla siebie doradcą, a nawet i lekarzem.
Bo kto zna mnie, moje ciało i moją psychikę lepiej niż ja sama?
Zresztą kogo to obchodzi?
A, że obchodzi mnie, to wiem na pewno i tego mam zamiar się trzymać.
Dotychczas prowadziłam bardzo niehigieniczny tryb życia; jadłam tony słodyczy i pochłaniałam wszystko to, co niezdrowe.
Tak na marginesie; dlaczego to co niezdrowe jest takie smaczne i pociągające?
Wracając do tematu; moją ulubioną pozycją jest horyzontalne podjadanie, więc wszystko jasne...
Co prawda nie jestem jeszcze zapasiona jak świnka przed ubojem, ale jak na mój gust , zmierzam właśnie w tym kierunku..., to znaczy w kierunku uboju, z końcowym rytuałem.
Zrobiłam sobie ostatnio trochę badań, a ich wyniki mówiąc delikatnie, lekko mną wstrząsnęły. Niestety, aby zajął się mną specjalista z NFZ, muszę poczekać do jesieni, a na prywatne wizyty zwyczajnie mnie nie stać.
W pierwszym momencie poczułam się nieco ogłuszona, w drugim powiedziałam sobie; niech się dzieje co ma być; w końcu już trochę pożyłam, a przecież młodsi ode mnie, zamieniają mieszkania na te pod cyprysem, czy tują, więc nie mam co narzekać.
W końcu jednak, jak to mówią, poszłam po rozum do głowy i zaczęłam myśleć co mogę sama dla siebie zrobić.
No cóż latka lecą, a przecież ludzki organizm starzeje się od momentu naszych urodzin, ale..., choruje tylko wtedy, gdy więcej w nim komórek chorych, niż zdrowych.
Ale odkryłam, co?
Na dodatek, odkopałam zdanie - człowiek jest tym co je!
A ja dodam, że nie tylko jest taki, jak jego ciało, ale także jak jego dusza i jak jego myśli.
Może to jednak nie jest głupota, kiedy mówią nam - myśl pozytywnie...?
Tak, tak, pozytywnie..., a i owszem, ale w oparciu o jakąś logikę i realne podstawy, bo w żadne afirmacje i wmawianie sobie rożnych rzeczy nie uwierzę.
Postawiłam na zmianę żywienia i sporą dawkę ruchu, a co z tego wyjdzie, nie wiem, ale nie powinno być gorzej, niż jest.
Na początek odstawiłam wszystkie słodycze - dzisiaj mija właśnie 15 dzień abstynencji. Nie jest lekko, zwłaszcza jak przechodzę obok cukierni, albo jak przychodzi mi zdecydowanie odmówić słodkiego poczęstunku. Ludzie niestety nie pomagają, namawiają, podsuwają talerzyk pod nos mówiąc - A zjedz chociaż kawałeczek. Zobacz jakie świeżutkie! Sama upiekłam!
Na razie jestem twarda i odmawiam, ale i twardość ma przecież swoje granice, zwłaszcza u takiej słodkiej narkomanki jak ja.
Powoli zaczynam trochę zmieniać też mój jadłospis, ale przyznaję, że jest to kłopotliwe.
Nie widzę innego wyjścia, jak ustalać dzienne menu co do joty i tego przestrzegać.
Trzymam za siebie kciuki....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz