wtorek, 9 lutego 2016

DIETA W STRESIE i FAŁSZYWY GŁÓD

Próbuję nie zboczyć z obranego kierunku, i tylko ja wiem ile mnie to kosztuje, zwłaszcza w taki dzień jak ten.
Zawsze, kiedy mam zły czas, kłopoty, jakikolwiek problem, a nie mogę sobie sama z tym poradzić staram się na wszelkie sposoby zminimalizować stres "chałupniczymi" metodami.


Przede wszystkim unikam wszelkich medykamentów, bo uważam, że pomóc sobie, mogę tylko ja, a nie apteka.
Średniowiecze, co?
Zwłaszcza w dobie panoszących się na każdym rogu, różnej maści psychologów i psychoanalityków, że o psychiatrach nie wspomnę.
Taka mądrala ze mnie, że wypracowałam sobie dwa pocieszacze, takie co to odwrócą moją uwagę od tego, co jest dla mnie przykre. 
I obydwa złe, bo poprawiam sobie humor zakupami i zjedzeniem czegoś smacznego, zwłaszcza słodkiego.
Złe, bo przez chwilę jest mi dobrze i pełno w brzusiu, ale przecież dzięki temu, że wrzucę coś na ruszt problemy nie zginą, a powstałe napięcie nie zmaleje.
Pal diabli te zakupy, bo one szkodzą tylko mojej sakiewce, ale te słodycze, i co tu dużo gadać objadanie się w ogóle, szkodzą mojemu zdrowiu, no i jest efekt uboczny; z apetycznej klepsyderki, zaczyna powstawać niezła beczułka.
Jak wszystko toczy się w miarę spokojnie (a to rzadkie momenty), to wyrzeczenie się pączka, czy ptysia, nie jest dla mnie ciężką próba, ale gdy coś się wali, albo tak jak dziś..., to w mojej głowie powstaje jednoznaczny sygnał - natychmiast muszę coś zjeść!
Po niemiłym incydencie, jaki miał miejsce w południe, zamiast grzecznie wrócić do domu, albo pójść na spacer, nie wiem nawet jak, nogi poniosły mnie do marketu...
A po paru minutach, stałam już przy kasie z pełnym koszem różności..., które nie były oczywiście w planie...
Że jeszcze wspomnę, że nie byłam przygotowana na taszczenie wielkich i ciężkich toreb, na szczyt mojego bocianiego gniazda, na ogół bowiem, gdy mam w planie kupować coś ciężkiego, biorę ze sobą torbę przyjaciółkę, na kółkach.
I to mnie paradoksalnie uratowało, bo kiedy osiągnęłam z tym wszystkim metę w kuchni przed lodówką, nie miałam już sił, aby cokolwiek sobie przygotować do zjedzenia.
Wytrzymałam jakoś do obiadu, odzipując zmęczenie i stres w pozycji horyzontalnej, oglądając turecki serial.
Tak sobie myślę, czy nie poszukać jutro jakiś spokojnych, wyciszających pozycji jogi...
Mimo wszystko, jestem z siebie, choć w niewielkim tylko stopniu, ale zadowolona..., dałam radę!

Menu na dzisiaj:
sok z 5 cytryn

I śniadanie:

  • kawa z mlekiem i cukrem
II śniadanie:
  • owsianka na wodzie bez cukru, ale z daktylami
Obiad:
  • klopsiki drobiowe z oliwkami
  • roszponka z pomidorkami koktajlowymi i oliwa z oliwek
Podwieczorek:
  • kanapka z klopsikami z obiadu
Nie jest źle - 1200 kcal i 4 dzień bez słodyczy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz