sobota, 13 lutego 2016

W CIEMNOŚCI - TŁUSTE ROZMARZENIE


Spokojnie! Nikt mnie nie zamknął w piwnicy!
Fakt, faktem, że było ciemno (awaria prądu w całej dzielnicy) i mogło się dziać wiele interesujących rzeczy, z tych prorodzinnych i dbających o demografię, a które pomogłyby mi spalić sporo kalorii.
Mogło się dziać, ale nie działo, bo nie było z kim, a sama jak już, to wykonuję inne ćwiczenia, niestety o wiele mniej przyjemne.


Póki co, muszę w inny sposób pozbywać się tkanki tłuszczowej, wyścielającej cudownie i miękko moje bioderka, że o udkach nie wspomnę.
Ale pomarzyć o tłustościach przecież można, zwłaszcza, kiedy ciemno, a kaloryfery przestały działać!
Nie lubię tłuszczu, który wcisnął mi się pod skórę, bo on nawet mnie nie grzeje, a czasami to nawet i ziębi, ale uwielbiam tłuszcz pochłaniać.
Cóż, taka tradycja, wyssana z mlekiem z butelki, którym mnie karmiono w dzieciństwie...
Jak był na dworze mróz i śnieg po kolana (a bywało tak), babcia wręczała mi z samego rana kubek mleka z miodem i masłem, który musiałam zaraz wciągnąć, poganiana słowami - Pij kochanie, póki ciepłe! 
Kanapki, smarowało się wówczas też wyłącznie masłem, a nie jakimś tam benecolem czy innym fixem.
Mój ojciec natomiast, miał "straszne radzieckie" upodobania, które z nim radośnie dzieliłam, a uwielbiał chleb z wędzoną słoniną i chrzanem. Do dzisiaj pamiętam ten smak...
Mówiąc prawdę, cała rodzina zawsze upierała się, że muszę się wzmocnić. 
Największy i zmasowany atak, na moje "wzmocnienie" przypuszczono, kiedy miałam przystąpić do egzaminów do szkoły baletowej.
Byłam raczej szczupłą dziewczynką, która dość dobrze radziła sobie w ognisku baletowym, przy Poznańskiej Szkole Tańca, ale nie dość silną w oczach mojej matki.
Zostałam więc wywieziona na całe lato na wieś, gdzie sumiennie się mną zajęto; piłam jeszcze ciepłe, mleko prosto od krowy (fuj, aż mnie mdli na wspomnienie), jadłam rosoły na prawdziwych kurach.... i ... i tyłam...
Kiedy po powrocie, w końcu sierpnia weszłam na podium aby przystąpić do egzaminu, "deski pode mną zatrzeszczały". 
Pośród tych wszystkich leciutkich i drobniutkich dziewczynek i chłopców, wyglądałam zapewne jak słonica. Ale jedno jest pewne - silna słonica... 
No i nie było takiego chłopca, który by dał radę mnie podnieść...
I tak się zakończyła (nim się jeszcze zaczęła) moja kariera primabaleriny!
Ale nie zakończył się niestety mój pociąg do tłustych potraw...
Uwielbiam zwłaszcza smalec - taki pachnący, przyprawami i cebulką...
A jak by jeszcze na to położyć kwaszony ogórek i plasterek pomidora...?
Marzenie!
A marzenia trzeba realizować; zrobiłam więc (dietetyczny!) smalec, zjem go w sobotę i obliżę się ze smakiem!

Menu na piątek:

sok z 5 cytryn

I śniadanie:
kawa z mlekiem i cukrem

II śniadanie:
owsianka na wodzie z daktylami

Obiad:

Podwieczorek:
pomarańcza

Kolacja:
sałata z pomidorkami koktajlowymi i serem feta
tost

1000 kcal i jestem najedzona po kokardę!
7 dzień bez słodyczy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz