Łyknęłam skoro świt niezły kubas soku z cytryny i muszę powiedzieć, że nie zapiałam z zachwytu, bo mnie nieco otrząsnęło, ale co tam, czego się nie robi dla zdrowia.
Przede mną dwa dni wolnego, no i ten nomen omen - poniedziałek, a u mnie w koszyczku tylko 2 cytryny, więc nie było wyjścia znowu musiałam dokupić. Tym razem wrzuciłam do torby 20 sztuk, na co moja znajoma straganiarka rezolutnie zauważyła - Pani to te cytryny chyba pochłania!
- No, może nie aż tak, ale i owszem - potwierdziłam - Pani też radzę, zwłaszcza, że grypa szaleje.
- Do herbatki to dlaczego nie, ale żeby tak sam sok, brrrr...., ja tam wolę... - rozgadała się, a ja gwoli skrócenia tej interesującej skądinąd konwersacji, powstrzymałam się od dalszej polemiki, na temat wyższości smakowitości nad zdrowotnością.
Zdrowotność, zdrowotnością, ale jak poradzić sobie z tym odchudzaniem, kiedy mimo chęci, za bardzo nie mam koncepcji na niemęczący ruch?
A ruch jest przecież ważny, wszyscy o nim trąbią...
A ruch jest przecież ważny, wszyscy o nim trąbią...
Przeleciałam też w necie przez kilka diet, ale jokoś mi żadna nie podpasowała, głównie dlatego, że przede wszystkim były one dość jednostronne i opierające się na wykluczeniu określonych produktów.
Wiem, wiem, mam odrzucić na jakiś czas słodycze...
Nienawidzę jednak wszelkich ram i reżimów, więc doszłam do wniosku, że powinnam tak jeść, żeby się tym jedzeniem nie zmęczyć, nie myśleć ciągle o tym co mogę, a co nie mogę, ile co waży, albo co nie daj Boże, że ma to za dużo kalorii.
Zainteresowałam się nawet tą nową piramidą żywieniową. Na marginesie; jeśli ci mądrzy i uczeni, tak ciągle ją zmieniają, to czy można wierzyć, że w końcu się im udało i mają teraz rację?
Tak sobie patrzę na tę piramidę i trochę bym ją poprzestawiała, ale ja się nie znam na żywieniu, choć z drugiej strony znam się na sobie;
- ruch najważniejszy, tu się muszę zgodzić, ale póki co nie dla mnie
- dużo warzyw - nie wyrażam sprzeciwu - zwłaszcza wszelkie sałatki
- za węglowodanami nie przepadam, chyba, że chodzi o ciacha, a te mam przecież pożegnać
- chętnie zamiast pieczywa, widziałabym w tym miejscu mięcho
- potem nieco pieczywa
- nabiał
- no i używki - trochę przyjemności dla brzusia i serdusia przecież nie zawadzi!
Jest pierwszy sukces, w dodatku piramidalny!
Do dobra, dość żartów, bo sprawa jest poważna, a raczej "ciężka".
Drugi sukces, a dokładniej - porażka, to to, że po raz kolejny uświadomiłam sobie, że diety nie są dla mnie.
Trzeci sukces, to to, że są i inne efekty tego dietetycznego zamyślania i analizowania; a mianowicie przyznanie się do mojego największego błędu żywieniowego (oprócz oczywiście słodyczy), pochłanianie dużych porcji "byle czego" i ciągłe podjadanie pomiędzy. Byle co wynika z moich niewielkich funduszy, bo jak już kiedyś sprawdziłam, zdrowa dieta, to droga dieta i nie dam się przekonać, że jest inaczej.
Postanowiłam więc na początek zmniejszyć porcje, w tym celu będę trochę oszukiwać mój biedny mózg prostą sztuczką; po prostu zamienię duży talerz, na którym jem główne posiłki, na mniejszy - deserowy.
Nie mam również zamiaru zamieniać się w farmaceutkę i ważyć każdej porcji; wystarczy, że ograniczę się do odmierzania "na oko";
- pudełko od zapałek - na ser, i węglowodany - czyli ryż, makaron, czy strączkowe
- talia kart - mięso i ryby
- 1 owoc dziennie
- 1 -2 szklanek świeżych soków
- pełne rozpasanie z warzywami, głównie surowymi!
- z nabiału - półtłuste mleko i jogurt jako dodatki
- z tłuszczów; masło, oliwa i olej w niewielkich ilościach
Jak widać w miarę skutecznie walczę z teorią, ale przegrywam z praktyką.
Menu na dziś:
- sok z 5 cytryn
I śniadanie:
- kawa zbożowa z mlekiem
- 2 kanapki z serem i pomidorem (wystarczyłaby jedna)
II śniadanie:
- kawa z mlekiem i cukrem
- 1/2 pączka (zgroza, ale został od wczoraj, przecież nie mogłam wyrzucić!)
Obiad:
- sałatka; wędzony łosoś, sałata, pomidor, oliwa z oliwek
Podwieczorek:
- grejpfrut
Kolacja:
- twaróg z cebulą i pomidorem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz