sobota, 13 lutego 2016

MENU NA SOBOTĘ

Piersi kobiety są dziełem natury (nawet jeśli jakaś ich część, to kawałek Adama), należy im się więc szacunek, a nawet kult!
A słowo - "cycki", powinno być zakazane!

Oto jest pytanie!
A co ja robię?
Oblizuję się!!
Błogo mi i smacznie, bo wciągnęłam właśnie dwie pajdy świeżego, chlebka własnego wypieku, z bez-słoninowym smalcem własnego wyrobu i z kwaszonym ogórkiem z pobliskiego ryneczku!


Ale tylko dwie, bo wiadomo - jestem na diecie!
Jestem jedną z tych kobiet, którym, jak to mówią, natura nie poskąpiła wypukłości.
A więc wypukłości mam, a niektóre z nich, z premedytacją eksponuję!
Mam tu na myśli moje piersi oczywiście, nie dolną część ciała, chociaż i ta, ostatnio, mocno doszła do głosu, zwłaszcza wąskich spodniach i spódnicach.
Trochę się martwię, bo co prawda moje piersi mają się jeszcze nieźle, ale nie mam już dwudziestu lat i takie odchudzanie może im zaszkodzić, wszak piersi w dużej mierze składają się z tkanki tłuszczowej.
Nie ma widoków na to, abym sobie je skorygowała poduszką silikonową; obie są nadal prawdziwe i takie pozostaną, nawet jak całkiem przestaną mi się podobać.
Póki co, myślę, że nadal mogą zrobić dobre wrażenie, zwłaszcza w dobrze dobranym staniku, który jest nie do przecenienia w każdym rozmiarze i kształcie.
Pamiętam czasy, kiedy nie potrzebowałam go nosić... 
Cóż, teraz potrzebuję...
W zasadzie, teoretycznie rzecz ujmując, powinnam akceptować siebie taką, jaka jestem i winnam kochać swoje ciało, nawet jeśli wydaje mi się ono momentami "mało interesujące".
I o co chodzi?
Przecież to normalna sprawa, że ludzie się starzeją; skóra obwisa, piersi spadają do pasa, a zmarszczki ryją twarz...
Ok! Lubię (trochę) swoje ciało (zwłaszcza jak jestem ubrana w szałowe ciuszki)...
Ale lubiłabym je, o wiele mocniej, gdyby było silne, wysportowane i wyrzeźbione mięśniami, jednak żaden zestaw ćwiczeń, ani najbardziej sprawny trener (tu się chwilę zastanowiłam), nie przywróci mi moich piersi z czasów kiedy byłam nastolatką.
To już wiem, dlatego widzę ten mały, malutki minusik, w tym całym odchudzaniu.
Dotychczas udawało mi się jakoś go unikać, bo zbyt często widziałam jak moje znajome torturowały się aby zrzucić parę kilo i przegrywały...
Dla mnie jedzenie oprócz ewidentnych przyjemności dla podniebienia, było zamiennikiem (i chyba jest tak nadal) różnych emocji, których potrzebowałam.
Omal nie doszłam do tego, że otwierałam lodówkę lub tajemną szafkę, aby je tam znaleźć, ale nigdy ich tam tak naprawdę nie było i nie będzie.
Tylko jedzenie...
Jedzenie, które dostarczało mi pocieszenia - ciastka, ciasteczka, kabanosy, kotlety, pierogi....
Kiedy uświadomiłam sobie to co robię, i że tylko sobie samej szkodzę, postanowiłam przerwać to szaleństwo.

Menu na sobotę

sok z 5 cytryn (mam już powoli ich dosyć)

I śniadanie:
kawa z mlekiem i  cukrem

II śniadanie:
2 pajdy chlebka ze smalcem

Obiad:
placki ziemniaczane (bez mąki) z odrobina syropu klonowego

Podwieczorek
grejpfrut

Kolacja:
sałatka grecka
tost

1200 kcal i 8 dzień bez ciacha 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz